Co tu dużo pisać... opalamy się, odpoczywamy, jemy pyszności (pikantne niebotycznie ku mojej radości!).
Waldek dzisiaj zrobił sobie dzień dziecka i na obiadek zapodał cheese burgera z mega frytkami :) a do tego śmieszą przystawkę o
wdzięcznej nazwie : no name sea food, czyli posiekane warzywa z owocami morza, dobrze przyprawione i usmażone na głębokim oleju,
jak tempura. Niesamowicie ciekawe w smaku to no name :)
Pięknie tutaj!
PS - nie mogłam się oprzeć parciu na "szkło" stąd moja fotka z wczorajszego Dnia Kobiet.
Oraz szpic vel lisek, w roli głównej, podczas kiziania :)