Czas mija nam tutaj szybko mimo,że niewiele właściwie robimy ( z małą uwagą co do mojego codziennego cyklu sprawdzania poczty firmowej i wysyłania maili). Uznaliśmy, że dość siedzenia w naszej "pustelni" i wybraliśmy się na spontaniczną wycieczkę do Thongsali.
Jak w amerykańskich filmach, tylko wyłoniliśmy się na uliczkę, jedno machnięcie ręki na przejeżdżającą "taxę dostawczą" i szybki deal na
podróż w promocyjnej cenie :) Na miejscu najpierw wymiana USD na BTH i wizyta na tragu, gdzie można dobrze i tanio zjeść na ulicznych straganach. Wybór padł na kurczaki pod trzema postaciami ;) i klasyczną tajską sałatkę z papai. Wszystko dobre i ostre, zatruć nie stwierdzono. Później dłuuuuuuuuuuuugi przemarsz w poszukiwaniu naszego ulubionego Tesco Lotus, wzbogacony o wizytę Waldemara w salonie fryzjerskim. Nie mogłam się oprzeć i dodałam zdjęcie, gdzie po raz pierwszy w życiu uwieczniłam suszenie waldkowych "włosów na
głowie" hehhehe...Tesco nas rozczarowało ponieważ praktycznie nic co nas interesowało nie znajdowało się na sklepowych półkach, więc
opuściliśmy przybytek pijąc dla osłody cienkie i słodkie napoje alkoholowe :)
Po powrocie zobaczyliśmy pod naszym pokojem, już kolejny raz z rzędu bezdomnego, mocno osowiałego psiaka, który tak dzień w dzień
leżał i popiskiwał..Przyszedł czas na działanie! Seven Eleven i karma dla psów, szybka diagnoza, antybiotyk plus jedzonko i zobaczymy co dalej. Po dwóch dniach kuracji, nasz ulubieniec zwany Piszczałkiem odżył!!! Normalnie nie ten sam pies! Cieszy się na nasz widok, merda ogonkiem, biega,zaczepia do zabawy. Przemiana niesamowita :) Jeszcze dwa dni będziemy dawać mu leki i dokarmiać, w nadziei, że po
naszym odjeździe biedak da sobie radę.