Po dotarciu na wyspę, szybko udaliśmy się na wcześniej wybraną już plażę Haad Yao, taksóweczką za dobrą cenę 250 BTH ( a nie w standardzie za 400 BTH). Na miejscu Waldemar pilnował walizy, a ja szukałam kwatery. Szybko wybór padł na Haad Yao Resort superior room, za znacznie niższą od proponowanej ceny i basta :)
Jest OK, łazimy po wszystkich dostępnych tutaj resortach i oceniamy jakość dań. Mamy już swój własny ranking wg którego
udajemy się na posiłki.
I tak Apache jest top one z uwagi na zajefajną kuchnię ostrości nie szczędzącą :) no i kurki, koguty, ba nawet jedno małe kurczę :)
Dwa lokalny sklepik, bo właścicielka ma piękną malutką sunię sih tzhu, która lgnie do mnie za każdym razem :)
Trzy różne lokale, w których jest akurat nasz znajomek z Nowej Zelandii ( niesamowicie pozytywny gościu) ze swoim szpicem, który
robi studium głupich kroków ;) jak to kudłaty psiak w takim upale ;) który niesamowicie " uśmiecha się" podczas zabiegów spa by Anna.
Oprócz spania, spacerków, jest walka z komarami. Dzisiaj w nocy Waldemar stanowił swoisty szwedzki stół dla komarków ;) i rano
nie był zbytnio z tego powodu zadowolony.. dodatkowo wzmagając efekt "radości" przebywaniem na plaży bez żadnych kremów ochronnych. Także teraz sam robi za Apacza z krainy Polandii..postękując co każde poruszenie blado czerwonego ciała, ku mojemu
rozbawieniu :)