Po raz pierwszy była piękna pogoda od czasu jak zawitaliśmy do Szanghaju, także dzień rozpoczęliśmy od złażenia największego tutaj parku. Waldek chodził od rana nieco śnięty więc zapędziłam go do wesołego miasteczka na terenie parku i zakupiłam bilety na jakieś ustrojstwo, które najpierw wzniosło nas do góry a później w szaleńczym tempie zjeżdżało w dół skręcając i obracając nas we wszystkie strony. Mnie się bardzo podobało, Waldek zsiadł na trzęsących się nogach i udał wprost do wyjścia... Dalej było mocno sklepowo, odwiedziliśmy kilka centrów handlowych, sprawdzając co mają do zaoferowania takim jak my. Po czym udaliśmy się na największy uliczny targ podrób wszelakich. Oczywiście nic nie zakupiliśmy choć byliśmy non stop nagabywani przez sprzedawców 'oryginalnych' zegarków wszelkich marek. Zwracali się do nas per ' my friend' i wszyscy naturalnie wiedzieli gdzie jest Polska, kraj ich najlepszych przyjaciół.. Tia.. Dzień przeleciał nam przez palce i przyszła pora na przyjemności, a że Carrefour jest niedaleko naszego hostelu postanowiliśmy zrobić małe party i kupiliśmy rosyjską wódeczkę, napoje oraz różnorakie przekąski ( do końca nie wiemy czym przyjdzie nam zagryzać) i w te pędy wróciliśmy do bazy ;) Nawiązując jeszcze do jedzenia, Szanghaj jest pierwszym miastem przez nas odwiedzonym gdzie nam wszystko smakuje niezależnie od miejsca stołowania. Weszliśmy dziś do typowego baru dla miejscowych gdzie zaserwowano nam świetne w smaku zupki, do tego makaron w nich występujący pan robił ręcznie do każdej z nich osobno. Sam proces tworzenia klusków był niesamowity. Z kulki ciasta za pomocą kilku ruchów rąk tworzył cienkie nitki makaronu wrzucając je do wrzącej wody. Po prostu artysta.