Budzę się rano i niestety choroba nie odpuściła. W związku z tym,że nie przyjechaliśmy tu siedzieć w hotelu, uderzamy na bus station aby zobaczyć oddaloną o kilkadziesiąt kilometrów wioskę Xingping. Na dzień dobry pani kierownik autobusu chciała nas ograbić bo podała cenę 12 RMB od osoby przed wejściem do pojazdu. Trochę nas ta cena zdziwiła gdyż podróż do oddalonego ponad dwa razy dalej Guilin kosztowało nas 15 RMB. Bus ruszył i przyglądamy się ile miejscowi płacą za przejazd, każdy z nich daje po siódemce a kierowniczka widząc nasze spojrzenia pobiera od nas tyle co od innych. Wysiadamy w wiosce i od razu atakuje nas grupa naganiaczy. Oczywiście wszystkim dziękujemy ale to nie wystarcza gdyż niezmordowana piątka idzie z nami przez całą wioskę a że mamy dużo czasu to wędrujemy po wielu uliczkach tej urokliwej wioski. Do portu dociera z nami jedna najwytrwalsza naganiaczka i chyba jej się opłacało bo z nią dobiliśmy targu. Ania zbiła cenę z 200 na 10o RMB za romantyczny rejs bambusową tratwą wśród kresowych wzgórz. Potem szybki powrót do Yangshuo busem i do hotelu gdyż czuję się coraz gorzej. Dwugodzinny sen i uderzamy na miasto na jedzenie. Grana jest pizza a potem lokalne kluski a do nich litr miejscowej brandy w myśl albo mi pomoże albo mnie zabije a to okaże się jutro.