Główny cel naszej wizyty w Chengdu to Instytut Naukowy Hodowli Pandy Wielkiej gdzie próbuje się uratować przed wyginięciem tego pociesznego misia. W związku z tym,że te zwierzęta głównie jedzą i śpią aby zobaczyć je w jakimkolwiek ruchu musieliśmy zdążyć na poranną porę karmienia. Także już o 7 rano telepaliśmy się miejskim autobusem na dworzec skąd przesiedliśmy się do podmiejskiego klekota (nr 198, nie zlokalizowaliśmy przewodnikowego 532) i w towarzystwie poznanego turysty z Niemiec który okazał się maniakiem niskobudżetowych podróży a także nieskończonym gadułą dotarliśmy na miejsce. Widok tych misiaków od razu powoduje uśmiech na twarzy, pandy na żywo rozłożyły nas na łopatki. Ania jak by mogła to przynajmniej parkę wzięłaby do domu ale one chyba nie byłyby z tego zadowolone. Brak u nas ich przysmaku czyli pędów bambusa a i klimat dla nich za bardzo nieodpowiedni. Zobaczyliśmy jeszcze ich krewniaków czyli pandy czerwone,bardziej ruchliwe i ciekawskie od swoich większych braci. Czas już było wracać do miasta a że pora była już późna a my o pustych żołądkach postanowiliśmy wysiąść w centrum miasta na małe co nieco. Skorzystaliśmy pełni obaw z oferty jednego z barów w centrum handlowym i ku naszemu zaskoczeniu posiłek okazał się wyśmienity. Spałaszowaliśmy kalmary z warzywami w ostrym sosie z prędkością światła. Było tak wyborne, że na kolację zjawiliśmy się tam ponownie konsumując też inne smakołyki. Później długi spacer do hostelu i burza mózgów co dalej warto zwiedzić. Nasze uprzednie zamierzenia zostały mocno zakłócone 'dobrymi' radami chińskich współlokatorów, ale na razie pozostaliśmy przy swoich planach. Jutro ruszamy w 24 godzinną podróż koleją do Guilin, stamtąd busikiem do Yanhgshuo.