Niestety z każdą godziną przybliżamy się nieubłaganie do kresu naszego pobytu w Bangkoku.
Podsumowując:
- pogoda uraczyła nas upalnymi dniami i równie gorącymi nocami, zwiedzając czuliśmy się jak na survivalu.. wieczorami równie intensywnie walczyliśmy z kolejnymi drinkami;
- korzystaliśmy z niemal wszystkich dostępnych środków komunikacji: tramwajów wodnych,
taksówek, sky train'u (BTS) i słynnych tuk tuków, które jak już wspominaliśmy bezkonkurencyjnie zwyciężyły w naszym rankingu! Apropos... wczoraj w tajskiego KDT wracaliśmy tuk tukiem. Nie byłoby w tym nic dziwnego gdyby nie fakt, że tak 'agresywnie' negocjowaliśmy cenę podróży, że pan owszem zgodził się nas zawieźć ale ku naszemu zdziwnieniu ( i jego szyderczemu uśmieszkowi) odesłał nas do innego kierowcy. Słodko szczerząc się do nas ruszyliśmy i... to była najbardziej ekstremalna i szaleńcza droga do hotelu jaką przeżyliśmy! Ten chłopak, w koszulce z napisem Ronaldo, był samozwańczym kierowcą rajdowym! Widząc czerwone światło zamiast hamować specjalnie podkręcał gaz!! Cwaniaczek tylko zerkał w lusterko czy nie narobiliśmy na błyszczące skajowe siedzenie i gnał dalej! Całe to diabelskie wydarzenie mamy zarejestrowane na kamerce w Omni :) Samobójczy tajski "Hołek" został nam celowo podstawiony, aby skutecznie wyleczyć z tak nieazjatyckiego targowania się, ale zdziwiony naszymi rozbawionymi minami powiedział, że jadąc z nim nie ma obaw gdyż ma już wykupiony " bilet do nieba" i... zażyczył sobie niemiłosiernie wysoki napiwek.. cóż takiej personie się nie odmawia ;) zapłaciliśmy i na trzęsących się nogach, udaliśmy do hotelowego pokoju.
- kuchnia - owoce morza horrendalnie u nas drogie, tutaj dostępne za grosze były jedyną opcją w naszym menu (kto by tam chciał jakieś marne curry z kurczakiem czy wieprzowiną, pchi..). Czerpaliśmy z całego dostępnego bogactwa azjatyckich potraw z owocami morza, ile tylko nasze brzuchy były w stanie pomieścić. Kosztowaliśmy wszelkich kombinacji zup, curry, makaronów i ryżu - zasmażanych, podsmażanych, opiekanych ... miejsca zabrakłoby do opisania tego co tutejsze restauracje i uliczne stragany mają do zaoferowania.
Najmilej wspominamy wizytę w pobliskiej knajpce, gdzie po zjedzeniu trzech różnych mega !!! pikantnych curry z krewetkami i kalmarami, oceniliśmy je kelnerowi jako MAŁO ostre (zbladł biedak...). Następnie 'dla osłody' zamówiliśmy wódeczkę, jak na prawdziwego Polaka przystało w kieliszkach, przyprawiając tym obsługę w nie lada zdziwienie. Na pewno długotrwałe ponieważ przy kolejnej wizycie natychmiast zostaliśmy przywitani słowami: " ooo.. dwie wódeczki shot, prawda? ".
Krótko i na temat - jedzenie sprawia tutaj przyjemność tak wyjątkową, że najchętniej zamienilibyśmy w naszych tradycjach kulinarnych schaboszczaka na krewetkę.
- ludzie- ogromna większość obywateli Tajlandii jest przyjazna innym nie mając w tym interesu tak jak ci żyjący z turystów.Na dodatek nawzajem pomagają sobie w codziennych zachowaniach np. w środkach komunikacji miejskiej, tak jak w BTS, gdzie stoją spokojnie tworząc układne kolejki do drzwi.Nie ma ani pośpiechu, ani pchania się do drzwi.W każdej chwili można liczyć na uśmiech i pomoc z ich strony.Trochę inaczej przedstawia się już zachowanie potencjalnie interesowne, gdzie ktoś oferujący pomoc bez skrępowania kłamie czy wprowadza w błąd by uzyskać coś dla siebie : np. obwieźć po sklepach 'ziomali', czy zaproponować wycieczkę na czas sprzątania targowiska, czy inną atrakcję bo akurat pałace królewskie są 'chwilowo' zamknięte dla zwiedzających. Dzięki doświadczeniu mojego męża :)) unikneliśmy takich sytuacji.
- miasto - proponuje wszystko, wszędzie i 'tanio'. Każdy, dosłownie każdy znajdzie coś dla siebie. Zderzenie kontrastów - od pięknych hoteli, dzielnicy biznesowej i ekskluzywnych centrów handlowych do podłych, nadrzecznych slumsów i zatęchłych bocznych uliczek obrazujących prawdziwą codzienność mieszkańców. Miasto, bądźmy szczerzy cuchnie! spalinami i co gorsza spalonym, starym tłuszczem smażonych na ulicach potraw. Uliczne budki gromadzą tubylców, którym po prostu nie opłaca się gotowanie w domach.
Podsumowując Bangkok nas oczarował, zmęczył i zawsze będziemy do niego chcieli wrócić, nawet z naszymi dzieciakami ;)