Ostatni dzień w tym nadmorskim przybytku chcieliśmy spędzić głównie na plażowaniu,opalaniu i kąpieli w morzu aby nacieszyć się tym wszystkim czego w Polsce latem brakuje.Niestety poranek był mocno pochmurny więc poszliśmy zobaczyć co się dzieje na pobliskim targu. Tam jak to w Azji mydło i powidło obok mięcha,nic specjalnego ;) Wydarzeniem było kupienie bułeczek, takich małych paryskich, którymi zajadaliśmy się w drodze powrotnej do hotelu, a że w trakcie wyszło słońce to szybko zawinęliśmy się na plażę. Wypadało wypożyczyć parasol i krzesełka bo tutaj nie ma zwyczaju leżenia na piasku poza tym jest kawał plaży i żeby dojść do morza to trzeba się trochę nadreptać. Właściciel niezbędnych nam sprzętów szybko 'wyrósł spod ziemi' i coś tam wykrzykiwał wskazując raz po raz na parasole i inne takie. W sumie chciał za wypożyczenie 50 RMB ja postanowiłam przeznaczyć na to góra 20 i dopięłam swojego. Po czym pojawił się boyek i zaczął nam to nieść. Hm.. no miło z jego strony, jeszcze w dodatku rozłożył nam parasol, rozstawił stolik i 3 krzesełka, tylko usiadł na jednym z nich i jakoś tak nie miał zamiaru wstać i zostawić nas samych. Początkowo uznaliśmy, że może chce się nami nacieszyć, narobić fotki dla rodziny i sobie pójdzie, ale on nic, wlepiał się w nas po czym łamaną angielszczyzną zapytał czy nam się podoba i czy coś sobie życzymy. Dziwne pomyśleliśmy, ale zażyczyliśmy sobie piwko, a co ;) on w te pędy i po chwili piwko było już na stoliku. Zgodnie więc doszliśmy do wniosku, że cena za wypożyczenie sprzętów plażowych obejmowała również prywatnego pomocnika do spraw wszelkich. Nie przywykliśmy do takiego usługiwania, a chłopak co 2 minuty pytał czy aby czegoś nam nie trzeba. Jak położyłam się na piasku poopalać to kucał przede mną, żeby mieć mnie blisko i ponawiać zapytania jak jest, czy aby na pewno ok i czy może jednak chcę coś zjeść, to on przyniesie, czy może pojeździć łódką, to on wynajmie.. Matko!!! Nie rozumiał jak mówiłam mu żeby spokojnie sobie usiadł bo jest w porządku i NAPRAWDĘ nic nam nie brakuje. Waldzio nie mógł już ani opanować ani znieść zaistniałej sytuacji i czmychnął do morza. Ja zostałam z 'problemem' sama, ale nie na długo, bo nieopatrznie powiedziałam mu po angielsku, że mąż poszedł się kąpać a ja nie chcę. Co zrobił... wszedł do wody ubrany (biała koszula, jeansy i klapersy) potowarzyszyć Waldziowi... Tego to już było dla nas za dużo i serdecznie podziękowaliśmy mu za pomoc i szybko zwialiśmy do hotelu, bo strach pomyśleć do czego on byłby jeszcze zdolny, jakby nas źle zrozumiał.
Wieczorem posiedzieliśmy w knajpie u Tommy'ego delektując się świeżymi ostrygami i stekami :) Jutro kolejna długa podróż przed nami także lecimy spać.
P.S. Dla zainteresowanych przesyłam link do bloga naszych bliskich z wyprawy do Nepalu http://nepal-himalaya-trek.blogspot.com/