Wielki Mur postanowiliśmy zaatakować w Simatai. Dalej od tłocznego Badaling i nie odrestaurowany. Pobudka o 5.30. W recepcji upewniliśmy się, że autobus do Simatai (nr 12) kursuje codziennie. Szybciutko do metra, linią 2 do przystanku Xuanwumen. Szybko zlokalizowaliśmy autokary i zaczęliśmy szukać naszego. Szukaliśmy, obleźliśmy wszystkie, zapędziliśmy się dość daleko a naszego pojazdu niestety nie było... Popadliśmy w lekką konsternację, że już nici z naszego zwiedzania, gdy w akcie desperacji zaczepiłam kobiety stojące na przystanku autobusowym i zapytałam o Simatai. Pani zero reakcji, więc wspomogłam się zdjęciem Muru z podręcznego przewodnika. Dalej nic, ale Pani okazała się chętna do dalszej pomocy i zaczepiła chłopca idącego do szkoły. Coś mu tam powiedziała, ja pokazałam ponownie zdjęcie Muru i nazwę Simatai. On przełożył to Pani na język chiński i odszedł. Pani z kolei zagadnęła do Policjantów siedzących tuż przy nas.Oni znowu coś tam powiedzieli, ona kiwnęła, żeby iść za nią. Poszliśmy do budki nieopodal i tam po krótkiej ale burzliwej dyskusji owa Pani zapisała coś w krzaczkach, pokazała nam i ... ponownie zaczepiła tym razem kobietę.. która szczęśliwie przełożyła nam krzaczki z kartki na angielski. Wynikało z tego jasno,że autobus nr 12 kursuje tylko w weekendy i święta, a mu chcąc jechać do Simatai musimy jechać autokarem nr 980 do Miyun. Tyle zamieszania ale udało się :) Summa summarum potwierdziło się to co napisane w przewodnikach odnośnie pechowej 12, a w hostelu i necie piszą bzdury.
Także naprędce znowu do metra. Linią 2 do Dongzhimen. Na dworcu nasz autokar nr 980 już czekał. W drodze postanowiłam raz jeszcze użyć maginej karteczki. Pokazałam palcem na stacje busu i na magiczną karteczkę. Młoda chinka wskazała, że mamy jechać do końca, czyli do stacji Mi Yun Qi Che Zhan. Uff..Jak się okazało nie do końca gdyż po jakiś 45 minutach drogi bus sie zatrzymał i wpadł chinol krzycząc do nas, że to już stacja do Simatai. My lekko zdziwieni, bo nie wyglądało to na ostatnią stację. Liczba ludzi siedzących z nami też na to nie wskazywała. Młoda Chinka, która uprzednio nam pokazała co i jak wskazała,żeby nie wysiadać. Nie wysiedliśmy, nie mieliśmy najmniejszego zamiaru bo czytaliśmy wcześniej o skośnych naciągaczach, że to niby już, a oni dowiozą nas dalej autem w 'promocyjnej' cenie. Koleś wrzeszczał, ale wysiadł a my ruszyliśmy dalej. Zadowoleni z wsparcia jakie okazali nam współpasażerowie, z tego jak nam pokalamburowali aby ich posłuchać, a także wysiąść z nimi. Ale mieliśmy obstawę :)
Z busu przeszliśmy do mikrobusika, lecz nie pojechaliśmy z naszymi obrońcami ponieważ skośny naciągacz już na nas czekał. Wywiązała się głośna kłótnia, po której niestety zostaliśmy wyproszeni z busika. Oni pojechali a my wsiedliśmy do innego busika. Długo się nie najechaliśmy bo "mafiozo" znowu nas wyśledził i nastraszył kierowcę. Znowu musieliśmy wysiąść. Wk.. już mocno szliśmy dalej. Naciągacz oczywiście znowu się pojawił tym razem proponując nam 400RMB za nas w dwie strony do Simatai. Nasza propozycja 80RMB (tyle płacą lokalsi za 2 os. w dwie strony).
Koniec końców zeszliśmy do 160 RMB i ruszyliśmy do celu. Przed wspinaczką udaliśmy się na śniadanko. Waldzio zamówił kurczaka z orzechami, ja zupkę kwaśno-pikantną. Zupka okazała się wazą zupy, co widać na załączonych zdjęciach ;)
Pokrótce udało nam się wleźć na Mur, złazić z 4km na nim i basta.
Droga powrotna była już sielankowa.
P.S. Jeszcze słowo o prowadzeniu samochodów przez miejscowych. Ciągła linia- wyprzedzamy, zakręt - nie widać czy coś jedzie, więc na pewno nie to wyprzedzamy, wzniesienie - nie ma problemu też wyprzedzamy a jak nie da się z lewej to z prawej strony aby do przodu.