Pogoda spłatała nam figla i rozpadało się na dobre… Ba, nawet uraczyły nas solidne burze.. Nie tak miało być. Planowaliśmy opalanie, kąpiele w morzu i basenie. Kolejność dowolna każdego dnia ;) Najwidoczniej w tak orientalnym miejscu mieliśmy poznać smak deszczu. Nie ulegliśmy panice i postanowiliśmy wypożyczyć jeepa by objechać naszą uroczą wyspę i zwiedzić tyle na ile pozwalały warunki atmosferyczne. Wynegocjowaliśmy dobrą cenę za małego gruchotka 4x4 i ruszyliśmy ku przygodzie. Ta zaczęła się nadspodziewanie szybko… Ruszyliśmy pod górę i silnik padł. Stromizna nieopisana, ręczny nie działał..Walka z każdym zapaleniem silnika.. Pokrótce udało się i ‘żabką’ dojechaliśmy do najbliższej otwartej stacji benzynowej ( brak paliwa był powodem tak ekstremalnej jazdy). Benzynę wlano nam bezpośrednio butelkami pompką ręczną. Szczęśliwi pojechaliśmy dalej. Po drodze zahaczyliśmy o safari z słoniami. Biedne zwierzęta… Zrobiliśmy sobie tam kilka zdjęć stanowczo odmawiając przejażdżki na nich. Nie nakłonili nas też na ‘cobra show’. Wiało tam tandetą z udziałem umęczonych zwierząt. Nie dla nas takie ‘atrakcje’. Warte uwagi były małpki ‘zatrudnione’ tam do zbierania kokosów. Jedna cwaniara tak szybko i subtelnie wskoczyła do Waldkowej kieszeni w spodniach, że ten nawet nie spostrzegł jak wykradła mu paczkę z papierosami. Opiekun nakazał niesfornej oddanie łupu a po odebraniu łupu zaczęła być przerażająco agresywna! Jejciu… prychała, szczerzyła zębiska!. Po czym wskoczyła na ramię przybranego taty zachowując się jak małe dziecko. Wtuliła się i zasnęła niemal natychmiast. Niesamowite!
Deszcz zaczął tak solidnie padać, że uniemożliwił nam zwiedzenie stolicy wyspy i postanowiliśmy zobaczyć wodospady i plażę, na której Waldek znalazł baby kokosa. To też się nam nie udało ponieważ brak asfaltu, mega strome podjazdy w ulewie spowodowały u mnie atak paniki i nerwowe zasłanianie się mapą podczas drogi… Małżonek postanowił ulżyć mym cierpieniom i grzecznie zawrócił. Jak ja się cieszyłam! Udaliśmy się ponownie do stolicy w poszukiwaniu lokalnej garkuchni. Przypadkowo wybrana ‘buda’ dla miejscowych była trafiona! Dostaliśmy takie frykasy! Niebo w gębie!!! Za grosze!!! Istna rewelacja. Po tak miłych doznaniach smakowych postanowiłam wsiąść za kółko i bez żadnego problemu z poruszaniem się w ruchu lewostronnym zaczęliśmy kierować się do naszego lokum. Lało okrutnie! Po ‘zdaniu’ pojazdu szybko odreagowaliśmy drineczkami racząc się grą w kości.