W skrócie: na Okęciu było jeszcze OK, ale po wejściu na pokład małego Airbusa 320, nerwica dała o sobie znać na tyle,że rozważałam
ucieczkę.. ucisk gardła i niebotyczne tętno nieco zelżały po Waldkowych zapewnieniach: " że w razie będziemy lądować w Krakowie,
jakbym dalej się dusiła". Pomogło na tyle,że w tej chwili piszę o Doha ;).
Widoki przy zbliżaniu się do lądowania w Doha robią wrażenie. Natomiast samo lotnisko nie powala. Jest to mega port przeładunkowy.. z
falą turystów wszelakiej maści, podróżujących we wszystkich możliwych kierunkach.
Z uwagi na długi czas oczekiwania na następny lot do BKK, szybko odebraliśmy vouchery na darmową kolację i pozwiedzaliśmy lotnisko.
Dotarliśmy nawet do punktu medycznego, dzięki moim niesamowitym zdolnościom.. Ania + wrzątek + szybki niekontrolowany wdech..i
poparzone gardło...ale niegroźnie :).
Szczerze, to 10 godzin czekania spędzone na tułaniu się bez celu i siedzeniu na plastikowych krzesełkach nie jest cymesem, na
który warto poświęcać kolejne słowa.
Co jest dobre, to kolejny samolot z Doha do BKK, czyli Boeing 777. Piękna opasła i w dodatku latająca krowa, z wypasem na pokładzie.
Lot minął szybko, szczególnie dla mnie, gdyż całe trzy fotele były nasze! Victory!